Recenzja filmu

A Different Man (2024)
Aaron Schimberg

Wszystko o Edwardzie

Pod pewnymi względami film Aarona Schimberga zrymować się może z "Dream Scenario" – znów problematyzowana jest fizyczność, która może być tyle przedmiotem zainteresowania, co przekleństwem.
Wszystko o Edwardzie
źródło: Materiały prasowe
Ostatnie lata w amerykańskim kinie bezsprzecznie należały do studia A24. Napełniło je ono oryginalnością czy wręcz ekscentrycznością, szukało nowych ścieżek, ale i śmiało korzystało z tradycji kina gatunkowego i produkcji klasy B, zasypując podziały między maistreamem a niezalem. Wszystko to odnajdziemy w pokazanym w konkursie 74. Berlinale "A Different Man", doskonale wpisującym się w portfolio studia. Pod pewnymi względami film Aarona Schimberga zrymować się może z "Dream Scenario" – znów problematyzowana jest fizyczność, która może być tyle przedmiotem zainteresowania, co przekleństwem. Zobaczyć go można też jako trochę krótszą i bardziej udaną wersję "Bo się boi", mamy tu bowiem dość podobnego bohatera z kategorii "przegrywów" oraz zbliżony punkt wyjścia – za to rozwinięcie historii wydaje się dużo ciekawsze, bardziej przewrotne i zabawne.

Edward (Sebastian Stan odmieniony przez mistrza charakteryzacji Mike’a Marino) to niezbyt utalentowany i jeszcze mniej wzięty aktor, który próbuje wybić się w niszy ról dla osób bardzo charakterystycznych – cierpi, jak się wydaje, na nerwiakowłókniakowatość. Brak sukcesów na polu zawodowym, jak i na paru innych, sprawia, że coraz mocniej – niczym rzeczony Bo – bunkruje się w swoim mieszkanku na Brooklynie. Staje się ono metaforą więzienia jego własnej psychiki, a jej depresyjność (traktowana jednak z przymrużeniem oka) symbolizuje kapiąca z sufitu czarna ciecz – trudno powiedzieć, czy realna, czy wyobrażona. Sąsiad z naprzeciwka wyzbył się już w tym mrocznym miejscu całej nadziei i popełnił samobójstwo – w życiu Edwarda pojawia się jednak promyk słońca. Jest nim wprowadzająca się obok Ingrid, początkująca dramatopisarka (w Nowym Jorku, jak wiadomo, wszyscy są artystami), którą, jako jedną z nielicznych, nie przeraża i nie odrzuca fizjonomia bohatera.

Tylko czy będzie nim zainteresowana również romantycznie? Czy film powtórzy melodię znaną z – przywoływanej tu zresztą – "Pięknej i bestii"? Jeśli tak, to nie na sposób, którego początkowo można by się spodziewać. Bo trzeci film Aarona Schimberga (i pewnie to cecha większości produkcji A24) nie powstał, by nas utwierdzać, woli zaskakiwać i prowokować. I choć powiela pewne schematy i konwencje (test Bechdel oblewa na przykład po całości), jednocześnie się z nich naśmiewa i z nimi dyskutuje. Zasługa w tym nie tylko świetnego scenariusza i pewnej ręki reżysera, ale i aktorów, którzy doskonale wiedzą, w czym grają – a przynajmniej wiedzą, w czym nie grają.

Fenomenalnie w roli Ingrid wypada Renate Reinsve, która po Złotej Palmie za "Najgorszego człowieka na świecie" przeżywa właśnie swoje anglojęzyczne breakthrough – w konkursie tegorocznego Berlinale znalazł się jeszcze jeden film z jej udziałem, dystopijny "Another End". Znów jest współczesna do granic i choć funkcjonuje w filmie jako przedmiot pożądania, nie pozwala swojej bohaterki sprowadzić do trofeum w rywalizacji dwóch mężczyzn. Bo prócz kłód, które na drodze do szczęścia rzuca pod nogi Edwarda jego własna fizyczność (a może jednak coś o wiele głębszego?), w pewnym momencie w kadrze pojawi się też Oswald… Przyjaciel, konkurent, sobowtór? Bez wysiłku i złych intencji, stopniowo przejmuje życie Edwarda – niechciane i odrzucone, a jednak jego własne. Grający go brytyjski aktor Adam Pearson, faktycznie dotknięty nerwiakowłókniakowatością (pamiętać go możemy z "Pod skórą" Jonathana Glazera czy poprzedniego filmu Schimberga, "Uwięzieni"), nadaje mu naturalny urok, charyzmę, a do tego jak śpiewa!

Prowokuje też szereg pytań o granice metamorfozy i autokreacji, o trzon czegoś, co nazywamy tożsamością. Postać ta uzmysławia Edwardowi, ale i widzom, że reprodukowane przez przemysł rozrywkowy, w tym kino (poziomów meta jest tu kilka), kanony piękna nie muszą być wyznawane przez wszystkich, a urodzie, choć ta na pewno ułatwia życie, daleko do cechy definiującej. Mimo rozrywkowej konwencji, istotą "A Different Man" są podstawowe pytania o kwestie estetyczne związane z reprezentacją, normalizacją czy eksploatacją – dyskutowane nie tylko w przemyśle filmowym, ale i na polu historii sztuki czy polityki. Stawiając je, ani na chwilę nie gubi rytmu, w czym pomaga łączenie ze sobą różnych konwencji. Od baśniowej przez body horror (trochę w stylu Cronenberga, bardziej jednak nawet dziwactw w rodzaju "Uszkodzenia mózgu") po odniesienia do Woody’ego Allena, za którego Edward właściwie zostaje przebrany.

Konstrukcja tego świata, wizualnie zanurzonego po uszy w kinie lat 80. i 90., ostatecznie wymyka się ramom czasowym. Nikt tu nie patrzy w telefony, jest za to maszyna do pisania, a o tym, że akcja dzieje się jednak współcześnie, świadczą tylko odniesienia do Facebooka i Lady Gagi. W pewnym momencie historia wystrzela nawet w przyszłość – choć dzieło Schimberga trudno byłoby nazwać filmem science-fiction. Jak zatem? Siłą "A Different Man" jest właśnie wymykanie się łatwym definicjom i oczekiwaniom - jego inność i dziwność.
1 10
Moja ocena:
8
Filmoznawca, dziennikarz, krytyk filmowy. Publikuje m.in. w "Filmie", "Ekranach", "Kwartalniku Filmowym". Redaktor programu "Flaneur kulturalny" dla Dwutygodnik.com, współautor tomów "Cóż wiesz o... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones