Stereotypy zawsze były wdzięcznym materiałem do obróbki. Trochę się pozmienia to tu, to tam i komedia niemal gotowa. Nieważne, czy będą to uprzedzenia natury religijnej czy rasowej. Grunt to zmontować lekką i dowcipną produkcję z dialogami nie grzeszącymi wtórnością. Tak też uczynił Philippe de Chauveron, twórca, o którym za wiele nie wiemy, poza tym, że... jego "Za jakie grzechy, dobry Boże?" zostało nominowane do nagrody Goyi w kategorii najlepszy film europejski. Czy zasłużenie?
Fabuła jest prosta: konserwatywne, katolickie małżeństwo musi zmierzyć się z nietypowymi wyborami swoich czterech córek. Gdy trzy z nich wybrały na mężów mężczyzn różnej narodowości – Araba, Żyda i Chińczyka – tolerancja ich teściów zostaje wystawiona na próbę, tym cięższą, iż ostatnia nadzieja państwa Verneuil, najmłodsza Laure, owszem, wybrała na męża katolika (ku pokrzepieniu serc rodziców), ale... z Afryki. Co dalej może z tego wyniknąć? Raczej nietrudno się domyślić. Pan Verneuil nie przepuści żadnej okazji, by dać upust swym uprzedzeniom, a zięciowie nie pozostaną mu dłużni. I tak to się będzie kręciło, aż rodzinny galimatias osiągnie swe apogeum w momencie wkroczenia do gry czarnoskórego Charlesa.
Faktem jest, że od międzynarodowego sukcesu "Nietykalnych" (2011) francuska komedia ma się dobrze. Philippe de Chauveron ani jej nie zaszkodzi, ani też jej z piedestału nie zrzuci. Miało być śmiesznie i nie głupkowato, i tak rzeczywiście jest. Dialogi, choć czerpiące z "oczywistych stereotypowych oczywistości", nie zniżają się do poziomu żenującego żartu czy – o zgrozo – ciosów poniżej pasa.
Wśród obsady prym wiedzie Christian Clavier, znany przede wszystkim z roli Asteriksa. Jako konserwatywny i sknerowaty senior rodu wypada wprost wyśmienicie. Pozostała męska część obsady – Ary Abittan jako David, Medi Sadoun jako Rachid, Frédéric Chau jako Chao oraz Noom Diawara jako Charles Koffi – trzyma niemal równie wysoki poziom, co niestety kontrastuje z rolami kobiecymi, zbyt mało wyrazistymi na tle silnego samczego zespołu. Niemniej całość skleja się sprawnie dzięki dynamicznej formule, wartkiej akcji i sprytnie obalanym mitom przez celne riposty. W ostatecznym rozrachunku nikt nie zostaje stereotypowo oszczędzony ani też pokrzywdzony. Bilans zawsze wychodzi zero. Jak widać, walka z uprzedzeniami to nie tylko zbiorowe manifestacje i protesty. Nie od dziś przecież wiadomo, że wyśmiewanie potężna bronią jest. I choć "Za jakie grzechy, dobry Boże?" nie może się równać z wyjątkową atmosferą "Nietykalnych", warto go zobaczyć. Jest miło i sympatycznie, a ponadto przyzwoicie. Jak dla mnie, na zdobycie Goi ciut za mało, lecz na rozrywkę w czystej postaci i zdrowy śmiech aż nadto.