Recenzja filmu

Zmysły (1954)
Luchino Visconti
Farley Granger
Alida Valli

Żegnajcie: Romeo i Julia

"Zmysły" to film szczególny w dorobku Viscontiego. Z jednej strony przełomowy dla włoskiej kinematografii - to właśnie tutaj użyto w jej obszarze po raz pierwszy Technicoloru, a ponadto
"Zmysły" to film szczególny w dorobku Viscontiego. Z jednej strony przełomowy dla włoskiej kinematografii - to właśnie tutaj użyto w jej obszarze po raz pierwszy Technicoloru, a ponadto wprowadzono szereg imponujących i drastycznych jak na owe czasy scen batalistycznych. Z drugiej, jest to film trochę zapomniany - bo Viscontiego szerokie grono odbiorców może kojarzyć raczej ze "Śmiercią w Wenecji" czy "Zmierzchem bogów", które mają do dzisiaj swoje wydania i są szeroko komentowane. Dla mnie jest to jednak film godny uwagi tak samo jak wyżej wspomniane już ikoniczne dzieła włoskiego reżysera. I pod względem wykonania, i pod względem treści, uważam, że "Zmysły" wcale nie odstępują produkcjom Włocha, które do dzisiaj wzbudzają żywe emocje.

Film oparty jest na noweli autorstwa Camillo Boito. W przedstawionej opowieści poznajemy włoską hrabinę - Livię Serpieri zakochaną w austriackim poruczniku Franzie Mahlerze. Mezalians jest tutaj bardzo prosty: ona jest już nieszczęśliwie zamężna, on co prawda wolny - ale przecież młodszy i do tego reprezentuje obce austriackie wojska, gdyż rzecz dzieje się podczas wyzwalania Włoch spod obcej okupacji. Dzieli ich zatem różnica stanowa, wiekowa i narodowościowa - piękna, melodramatyczna zakazana miłość. Reżyser ukazuje kochanków w różnych romantycznych zdawałoby się sytuacjach: podczas spaceru, chwilę po upojnej nocy, w końcu gdy hrabina opuszcza miasto stacjonowania swego wybranka, ten odwiedza ją w willi za miastem i niczym kochanek z patetycznych dzieł wdziera się do sypialni przez balkon. Niektóre sceny mogłyby przywodzić na myśl treść "Romeo i Julii". Przez większą część filmu widzowi może się wydawać, iż oto ogląda kolejny typowy, kostiumowy romans. Jednak sprawy dalej toczą się zupełnie inaczej niż w historiach, gdzie miłość jest na śmierć i życie.

Franz opuszcza służbę wojskową dzięki pieniądzom hrabiny i przekupieniu lekarza, ale gdy ta odwiedza go w nowym "społecznym wydaniu" zastaje go z prostytutką. Czar pryska - hrabina wiedziona obsesyjną miłością nie sądziła, że wszystko będzie miało taki smutny finał. Mając jednak kompromitujący list od kochanka, przedstawia go władzom wojskowym i tym samy skazuje go na śmierć jako dezertera wojskowego. Oboje nie spodziewali się takiego obrotu sprawy - ona, że zostanie wykorzystana, a on, że ta będzie w stanie zemścić się w najgorszy możliwy sposób. Visconti poprzez adaptację owej opowieści o dekadenckiej namiętności ukazuje pewien upadek, zmierzch, przesilenie się pewnych wartości.  Właśnie tutaj widz może obserwować agonię złudzeń odnośnie romantycznych ideałów. Miłość to destrukcyjny płomień - przytłumia nasze zmyły oraz percepcję sprawiając, że jesteśmy prowadzeni przez błędne gwiazdy - parafrazując tytuł innego wspaniałego dzieła włoskiego twórcy kina: "Błędne gwiazdy Wielkiej Niedźwiedzicy" - gdzie również miłość doprowadza do upadku i fatalnego zakończenia. W kulturze europejskiej pokutuje wiele ideałów osnutych wokół romantycznych bohaterów i nie mniej romantycznych historii - ale Visconti w swoich filmach mówi, że miłość nie jest sprawą tak jednoznaczną i czystą. To raczej ogień, którym parzą się bohaterowie jego filmów, ogień który doprowadza do upadku mężczyzn i kobiety, burząc rodowe i społeczne ustalenia - na przykład poprzez miłość homoseksualną ("Ludwig") czy miłość kazirodczą ("Błędne gwiazdy ..." ). W końcu to ogień - który łączy ze sobą bez względu na płeć, narodowość, klasę czy nawet więzy rodzinne. Miłość i towarzysząca jej seksualna fascynacja zdarza się nie tylko pomiędzy piękną, niewinną damą i rycerzem w zbroi - może też zrodzić się pomiędzy bratem a siostrą, pomiędzy królem a jego stajennym, pomiędzy arystokratą a zwykłą mieszczką. Uczucia stają się tutaj uniwersalne - ale przez to pełne też grozy i napięcia. Bohaterowie "Zmysłów" - tak jak postacie z "Białych nocy" czy "Lamparta" dźwigają więc na swoich barkach konieczność przedstawienia upadku świata romantycznych frazesów.

W filmie jest dodatkowo jedna piękna scena, w której wnikliwy widz może zobaczyć apogeum destrukcji założeń idealnej miłości. Oto po namiętnej nocy hrabina, szykując się do wyjścia, prosi ukochanego o pomoc przy spięciu włosów, a ten odmawia, tłumacząc, że nie jest jej sługą. Gdy Livia spotyka swego ukochanego z panią lekkich obyczajów, ten spełnia jej niegdysiejszą prośbę o pomoc przy garderobie, sznurując gorset, ale oczywiście nie jej, a swojej nowej kochanki. Miłość hrabiny jest tu degradowana i deptana w ostateczny sposób - ona sama znaczy mniej niż pierwsza lepsza kobieta z ulicy. Nie można zatem ufać własnej namiętności, bo często prowadzi nas na manowce. Jak dla mnie reżyser w tym i innych filmach  - gdzie porusza romansowe wątki - ustanawia pewien kanon miłości fatalnej i destrukcyjnej, ślepego zauroczenia, z którego późniejsze kino będzie czerpać garściami. Tworzy to przeciwwagę do prostych i banalnych związków, jakie możemy obejrzeć w niejednej komedii romantycznej. Visconti nie dmucha kolejnych baniek mydlanych, ale ostrym szpicem rozprawia się z tymi, które już krążą w kulturowej przestrzeni. Miłość przestaje przebiegać wzdłuż pewnych schematów, ale zaczyna sama w sobie być pewnego rodzaju światem - kosmosem, gdzie wszystko może się wydarzyć i gdzie mogą pojawić się wszelkie możliwe ścieżki. Łączy się to pięknie z takim podskórnym, wręcz hipnotyzującym i magicznym przekonaniem wynikającym z twórczości Viscontiego, iż człowiek jest w świecie najważniejszy i to on stwarza  reguły wokół siebie, którego go później omamiają i biorą we władanie.  W związku z tym wielkie epoki upadają, rody ulegają destrukcji, a miłość wymyka się spod władzy romantycznych konwenansów - bo rzeczywistość i jej społeczny wymiar to jak skorupy, które są rozsadzane przez wewnętrzne namiętności człowieka. Dlatego "Zmysły" to też swego rodzaju preludium, wstęp do wielkich dramatów, jakie będą później ukazywane w innych dziełach włoskiego reżysera. Mimo tego, że i "Zmysły" i inne dramaty reżysera mają zatem pesymistyczną wymowę, to jednak ich puenta zawsze wydaje mi się w jakiś sposób optymistyczna - bo prowadzona narracja doprowadza nas do miejsca, gdzie otwiera się olbrzymia przestrzeń do wolności oraz akceptacji świata w całej jego złożoności i różnorodności.

Oczywiście to tylko pewna propozycja tego, jak można odczytywać omawiany tu film, bo są w nim poruszone i inne problemy na płaszczyźnie społecznej, psychologicznej i politycznej. Do końca nie wiem, na czym polega fenomen filmów Viscontiego i dlaczego tak bardzo potrafią drążyć nowe ścieżki w podświadomym i świadomym umyśle widza. To zastanawiające, że gdy oglądam najlepszy kasowy hit w 3D, to zapominam o nim już 15 minut po wyjściu z kin, zaś "Zmysły"  wbiły mi się głęboko w pamięć i nie dały spokoju dopóki nie przyjrzałem im się ponownie bliżej. Ta recenzja to również próba zachęcenia potencjalnych odbiorców starego kina, aby lepiej się przyjrzeć temu już zapomnianemu dziełu, które jednak ma w sobie wielką magię i ważną treść.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones